Chcąc zgłosić błąd w jakiejś aplikacji, Otwierając issue w open-sourceowych projektach (np. na Github) rozmawia się zdecydowanie na poziomie. Natomiast zgłaszając błąd w zamkniętej aplikacji jakiejś firmy/korporacji, z automatu mają cię za debila (nawet przy profesjonalnym zgłoszeniu, wrzucając stack trace, dzienniki błędu i wyciąg z logcat). Oto tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów:
• The Weather Channel: "wyłącz i włącz telefon, zaktualizuj aplikację" (gdzie przecież w raporcie jak byk jest numer oraz kod wersji, model urządzenia, jego nazwa kodowa oraz wersja Androida – od razu widać, że nikt nawet nie rzucił na niego okiem).
• MBank: (w przypadku stosunkowo ważnego błędu w kodzie będącego sygnałem możliwości naruszenia bezpieczeństwa aplikacji): "Zadzwoń na infolinię, zgłoś reklamację, podaj pesel, [numer buta, f… – przyp. red.] to wtedy [łaskawie] go skierujemy do odpowiedniego dziąłu". Nosz kur, Warszawa nie hoduje: a w ogóle co mnie ich błąd, który ujawniała dopiero mała ilość pamięci? [Dla wtajemniczonych: "kotlin.UninitializedPropertyAccessException: lateinit property *** has not been initialized", nazwa własności zagwiazdkowana]. To zgłaszający robi w tym momencie przysługę a tu twórca robi łachę, że w ogóle przyjmie zgłoszenie…
Jakbym pisał z robotami… I dziwić się, że Klaus Schwab ze swoją świtą chcą zastępować ludzi robotami? Jak się, konsultancie kiedyś z tego wytłumaczysz – "nie znam się, brałem pracę jaką dawali"? Promowanie i wspieranie open source to sprawa praw każdego, kto korzysta z nowoczesnej technologii – również twoja, pseudokonsultancie. Nikt ci nie kazał tam siedzieć i takich bzdur wypisywać. Za co, bo korpo ci więcej zapłaci? Tak, śpijmy ludzie, dajmy z siebie robić dalej debili, a w konsekwencji bioroboty. Tak jest z każdą dziedziną – jakością pożywienia, truciem przez chemtrails, farmację: mianowicie każdy ma wywalone (nawet w kwestii samej tylko i wyłącznie świadomości), a coraz więcej praw by się chciało mieć. Samorealizacja, samorozwój, samo… wszystko samo. Ludzie, istoty żywe, jeżeli nie połączymy się i nie przestaniemy dawać dzielić w poglądach i wszystkim to jako ludzkość zmierzamy w stronę atomizacji, uprzedmiotowienia a ostatecznie zagłady. Zasady "dziel i rządź" nie trzeba chyba w tym miejscu szerzej przedstawiać: łatwiej się traktuje jak owce i barany ludzi, którzy nie są zrzeszeni, nie wspierają się w rozwiązywaniu problemów, nie uczą się od siebie nawzajem niczego, a zamiast tego "ja chcę", "ja muszę", "teraz, natychmiast", – słowem przejawiającymi hedonizm, egoizm i egocentryzm w najczystszej postaci. Zaślepionym swoimi rządzami niczym narkomanom łatwiej, dając to czego chcą (a z reguły jest to płytkie) zabrać wolność i resztki zdrowego rozsądku. Generalnie rozważania na zupełnie inny wpis…
Wróćmy jednak do głównego tematu. Ostatnio w jednej z Androidowych aplikacji nie miałęm kompletnie żadnej możliwości kliknięcia, ba – nawet zlokalizowania kilku przycisków na jej ekranie przy jakimkolwiek czytniku ekranu. Dzięki temu, że jest open-source naprawiłem ten błąd w niej, puściłem pull requesta (czyli prośbę o włączenie do niej naprawiającego ten błąd kodu), i jej twórca go zaakceptował. Czy mógłbym to zrobić w jakiejkolwiek aplikacji bez upublicznnionego jej kodu? Owszem tak, ale po pierwsze łamiąc jej licencje i zasady użytkowania, po drugie być w miarę dobry w reverse engineeringu (inżynierii wstecznej), po trzecie tracąc szmat czasu na tworzenie patch-ów, skryptów oraz łamanie jej ewentualnych zabezpieczeń by na nowo ją skompilować i przy tym jeszcze działała, a wreszcie po czwarte – ta modyfikacja posłużyłaby raczej tylko mnie – nie tak jak w przypadku wolnego oprogramowania, w którym z mojego drobnego usprawnienia może skorzystać cała społeczność niewidomych; nadto jest duża szansa, że sam twórca lub kontrybutorzy będą na przyszłość bardziej zwracać uwagę na tego typu pomyłki.
Ktoś poda argument: "ale ja nie znam się na programowaniu, więc mi to obojętne czy program otwarty czy nie"… No nie zupełnie! Ma znajomego, który mógłby się tym zająć – kontaktuje się i ustalają zasady. Jeżeli bardzo komuś zależy to nawet zapłaci za dodaną funkcję czy szybkie naprawienie poważnego błędu. W przypadku oprogramowania zamkniętego (nie ważne, czy jest darmowe czy nie – nie o to tu chodzi) jest się uzależnionym od łaski-niełaski twórcy i takich właśnie ludzi jak na początku tego wpisu. Czyż nie warto więc używać, propagować, jeśli ktoś umie – ulepszać, a przede wszystkim wspierać finansowo wolnego orpogramowania, nawet jeśli z początku jego zamknięty czy płatny odpowiednik działa lepiej? Ostatnio słyszałem, że RHVoice będzie miał płatne dodatki; kto wie, czy z czasem w ogóle jego otwartoźródłowa wersja będzie prężnie rozwijana w dalszej przyszłości. Wiecie dlaczego? NVDA żyje głównie z dotacji od takich olbrzymich podmiotów jak Mikromiękki (Microsoft), Adobe czy Mozilla. Fundacja Signal Foundation (tworząca Signala) natomiast jest w poważnych tarapatach finansowych i z tego powodu idzie na pewne coraz bardziej kontrowersyjne ustępstwa tylko po to, by się utrzymać. Niejeden tu płaci za telefony z zamkniętym systemem kwoty, których ten sprzęt nie jest nawet wart, a do używanego na codzień i wychwalanego NVDA nie dorzuci cegiełki w postaci darowizny czy kodu. Oczywiście NVDA to tylko przykład. Ludzie, prąd kosztuje, nabywanie wiedzy kosztuje, za coś jeść trzeba mieć i rachunki płacić musi każdy – tak, nawet programista (oczywiście sam programistą nie jestem, ale będąc w środowisku to widzę)! Lepiej korzystać z programu rozwijanego z pasją czy przez robotów wykonujących jedynie to, co góra nakaże? Bitwa JAWS vs. NVDA to jeden z przykładów, który pokazuje klarowną odpowiedź na to pytanie. Ale żeby ludzie mieli na to czas, siły i energię potrzebują wsparcia.
Dlaczego jestem zadowolony z przesiadki z iOS na Androida? O tym, w kontekście powyższych wywodów następny wpis.
P.s. Hejterzy, darujcie sobi. To mój blog i mój i tak mocno uproszczony i skondensowany punkt widzenia, z którym nikt nie musi się zgadzać ani się z nim zapoznawać. To tyle uwagi dla was na tym blogu, tyle i aż tyle.
3 responses to “Mieć robota, czy nim być na własne życzenie?”
Dużo tu różnych kwestii, ale skoro to wolne oprogramowanie jest motywem przewodnim to odniosę się głównie do tego. Faktycznie, większość towarzystw skupionych wokół otwartych rozwiązań żyje z dobrowolnych wpłat, ale tak się zastanawiam, kto ma więcej, Linuxowe różności czy np. Microsoft? pytanie raczej retoryczne. Co ma więcej użytkowników, Linux czy jednak Windows. Ten zabugowany, wolny, z ogromnym długiem technologicznym system jednak ciągle wygrywa w zastosowaniach konsumenckich i to się nie zmieni. Czemu? bo zwyczajnie prócz samej funkcjonalności jest jeszcze chociażby łatwość użytkowania, wsparcie dla szarego Kowalskiego no i oczywiście marketing, a wielkie korpo umieją w to doskonale. Dlatego mimo, że programy opensource są często super funkcjonalne to jednak niekoniecznie wygodne dla przeciętnego użytkownika i wymagają sporej wiedzy na dzień dobry. Puki twórcy wolnego oprogramowania nie zaczną tworzyć softu dla zwykłych śmiertelników, które prócz tego, że ma milion funkcji jest jeszcze komfortowe to zostanie jak jest. Z resztą problemy ze zgłaszaniem błędów są chyba pokłosiem tej polityki. Skoro program jest dla wszystkich to korzystają z niego wszyscy, więc i tacy, którzy tu nie doczytają, tu klikną cokolwiek, na zasadzie "wcisnę wszystko, może zadziała", a potem można w necie znaleźć rozmowy konsultantów z przeciętnymi inaczej. Podejrzewam, że gdy któreś wolne oprogramowanie stanie się rzeczywiście używane przez wszystkich, tam też zaczną się problemy ze zgłaszaniem Błędów, bo będzie tego zbyt dużo. Być może trzeba w dłuższej perspektywie przemhyśleć cały system zgłaszania Błędów, ale z drugiej strony program jest po to, aby na nim zarobić. Skoro to działa, po co zmieniać. Windows nadal generuje dochód, IOs tym bardziej więc z punktu widzenia właścicieli jest jak najbardziej w porządku. Nie doszukiwałbym się tu jakichś teorii spiskowych o ogłupianiu, bo po mojemu większość była, jest i będzie niezbyt błyskotliwa tyle, że kiedyś żyli sobie na wsiach, nikt się nimi nie interesował, a teraz każdy może w necie powiedzieć cokolwiek, każdy może wysłać nagie zdjęcie, zrobić artykuł na wiki, puścić pull request na Github itd. Mam wrażenie, że mamy za sobą kilkadziesiąt lat szczególnego rozwoju spowodowanego nieprzygotowaniem wielkich korpo na przepotężny wzrost wykształcenia, zwiększenia się ilości wolnego czasu u przeciętnego Kowalskiego, dostępu do sztuki itd czyli tego wszystkiego, co oferuje nam współczesna cywilizacja. Przez historyczną chwilę publikowane były głównie dobre książki, dobra muzyka, dobry film, ale to już chyba koniec. Wracamy do momentu, gdzie ludowizna wraca tylko w nowym wydaniu.
Za mało znam temat, by się merytorycznie wypowiedzieć, ale jest sporo racji w tym co mówisz.
Jeszcze to NOW wyjdzie nam bokiem.
Zaczyna się od tego, że w krajach wysoce rozwiniętych państwo decyduje czy możesz krzyknąć na swoje dziecko, oczywiście jest to wylewanie dziecka z kąpielą.
Skąd ja znam sytuacje z początku wpisu. Kiedyś się tak tłukłem z Whatsappem co nawet chyba dawno temu opisywałem.